wtorek 23 Kwi 2024
  • default style
  • red style
  • blue style
  • Increase font size
  • Default font size
  • Decrease font size
  • Narrow screen resolution
  • Wide screen resolution
  • Wide screen resolution

Msza św. o pokój serca i za nieuleczalnie chorych za wstawiennictwem świętych Karmelu.
3. środa miesiąca, godz. 18:00 Zapraszamy!
Sanktuarium św. Józefa oo. Karmelitów, Wzgórze św. Wojciecha w Poznaniu

Martial Codou. Świadectwo mojej choroby czerwiec - październik 2021

„Widząc wiarę” mojej rodziny i wszystkich moich przyjaciół Jezus mnie ocalił

Martial CODOU diakon stały

Mój stan zdrowia, już dobrze nadwątlonego w ciągu ostatnich lat mego życia przez wiele chorób serca i płuc, był u postaw ostrzeżeń, które otrzymałem od lekarza na początku epidemii coronavirusa we Francji:

„Martial, bardzo uważaj, bo ten wirus covid stanowi dla Ciebie wielkie niebezpieczeństwo! Pozostawaj w oddzieleniu od innych tak długo jak tylko możesz! Jeśli będziesz musiał wyjść z domu, postępuj roztropnie zachowując wszystkie reguły higieniczne ochrony zdrowia: maska, żel do rąk, dystans do innych, itd.”.

Następnie tak mnie przestrzegł: „musisz wiedzieć, że w twoim stanie zdrowia, jeśli zostaniesz zakażony przez ten wirus, muszę Ci Wyznać, że ryzykujesz życiem. Myślę, że nawet hospitalizacja w Twoim wypadku może okazać się nieskuteczna. Będzie po prostu lepiej i w związku z tym skuteczne, że zostaniesz u siebie, by w domu umrzeć jak do tego dojdzie”.

„Widząc wiarę” mojej rodziny i wszystkich moich przyjaciół Jezus mnie ocalił

Martial CODOU diakon stały

Mój stan zdrowia, już dobrze nadwątlonego w ciągu ostatnich lat mego życia przez wiele chorób serca i płuc, był u postaw ostrzeżeń, które otrzymałem od lekarza na początku epidemii coronavirusa we Francji:

„Martial, bardzo uważaj, bo ten wirus covid stanowi dla Ciebie wielkie niebezpieczeństwo! Pozostawaj w oddzieleniu od innych tak długo jak tylko możesz! Jeśli będziesz musiał wyjść z domu, postępuj roztropnie zachowując wszystkie reguły higieniczne ochrony zdrowia: maska, żel do rąk, dystans do innych, itd.”.

Następnie tak mnie przestrzegł: „musisz wiedzieć, że w twoim stanie zdrowia, jeśli zostaniesz zakażony przez ten wirus, muszę Ci Wyznać, że ryzykujesz życiem. Myślę, że nawet hospitalizacja w Twoim wypadku może okazać się nieskuteczna. Będzie po prostu lepiej i w związku z tym skuteczne, że zostaniesz u siebie, by w domu umrzeć jak do tego dojdzie”.

Zrozumiałem, że w ten sposób wygłosił mrożący mnie wyrok, ale w rzeczywistości, prawdziwe ostrzeżenie, bym miał się na baczności i bym brał wszystko jak najbardziej na poważnie. Każdego dnia starałem się przestrzegać danych mi wytycznych jak najbardziej skrupulatnie wypełniając dane przez niego i rządowe rozporządzenie polecenia zachowywania higieny.

 

Nie brałem pod uwagę szczepionki, bo jak wielu z nas wolałem zaczekać roztropnie… I odkładam na później, by dobrze rozeznać i wybrać „najlepszy” lub najlepiej dostosowany do mego aktualnego stanu zdrowia środek wśród wszystkich proponowanych nam w ostatnich miesiącach przez laboratoria farmaceutyczne.

Tygodnie upływają, cały świat przechodzi okres wyjątkowo trudny i burzliwy. Twarze w części są skrywane pod maskami i wielu ludzi upada pod ciężarem strachu jednych wobec drugich: muszą unikać siebie nawzajem, przechodzić na drugi chodnik… bariery mogłyby już zmieniać się w barykady…

Ulice zamarły jakby uśpione. Kościoły i inne miejsca kultu mogły przyjmować tylko niewielkie liczby wiernych. Tak, świat zdawał się pogrążony na jakiś okres w wielkich cierpieniach i robił wrażenie odczłowieczonego. Życie biegło innym rytmem, trzeba było przystosowywać się do różnych sytuacji w inny sposób niż dotychczas i ze sporymi trudnościami z powodu wielu ograniczeń powodujących zmianę dotychczasowych komfortowych przyzwyczajeń.

Z braku kontaktów wiele osób kończyło swoje życie w całkowitym osamotnieniu. Rodziny i grono przyjaciół nie mogły ich odwiedzać i co więcej brak im było wsparcia i kierownictwa duchowego.

Ileż wyrzeczeń trzeba było zaakceptować, by nie wpaść w pułapkę zniechęcenia i fatalnego braku zaufania.

W kościołach księża, po części jak bohaterzy nie popadali w zniechęcenie, mimo pustych ławek, codziennie odprawiali msze św., czy też nauczali przez środki masowego przekazu za pomocą Internetu, a my spotykaliśmy się przy ekranach komputerów w domach, gdzie musielibyśmy żyć w zamknięciu.

Ludzie spontanicznie wyrażali swoją wdzięczność wobec wszystkich leczących pacjentów w szpitalach czy w domach starców, choć mocno tym doświadczeni i na granicy wytrzymałości. Tymczasem w dzielnicach miast przez okna lub balkony oklaskiwano ich za zasługi wobec chorych i odwagę działania….

Jeśli na wymarłych ulicach handel zdawał się zanikać, mogliśmy dostrzec tylko strażaków, służby szpitalne w ambulansach, policję i karawany pogrzebowe stawiające czoła nadmiarowi zajęć w ich branżach zawodowych… I tak bywało każdego dnia, czas uciekał a nic nie ulegało zmianie…

Czerwiec

W tych okolicznościach wychodząc na spacer z naszą suczką Olly doznałem nagle wielkiego zmęczenia. Byliśmy na długim wybiegu terenu przeznaczonego do gry w bule, na szczęście usłanym co dziesięć metrów ławkami do siedzenia i na każdej musiałem przysiąść, by nabrać oddechu.

Powrót do domu okazał się szczególnie trudny. Zaraz po wejściu zawiadomiłem Chantal moją żonę o moim zmęczeniu i o trudnościach złapania oddechu. Zaniepokojona poradziła mi natychmiast udać się do lekarza, który ma gabinet niedaleko od naszego domu.

Lekarz pojął od razu w jakim stanie zdrowia się znajduję po zmierzeniu ciśnienia i ilości tlenu we krwi. Poprosił o natychmiastowe przywołanie mojej żony przez telefon, by przyniosła moje dokumenty i kilka ubrań, bo już miałem do siebie nie wracać. Wezwał karetkę z miasta, aby zawieziono mnie szybko na izbę przyjęć do szpitala w Gassin. Chantal pojawiła się z moimi osobistymi rzeczami, przybyli również strażacy z ambulansem, do którego mnie włożono na oczach zaniepokojonej żony i innych osób, znajdujących się w izbie przyjęć naszego rodzinnego lekarza.

Przybyliśmy do szpitala, gdzie służba medyczna szybko się mną zajęła, następnie mnie odizolowano w osobnym pokoju. Pielęgniarka z maską na twarzy, aby dokonać badać na wirusa covid-19. Chwilkę potem, lekarz z ojomu potwierdził u mnie, to czego się spodziewałem: odtąd stwierdzono u mnie oficjalnie obecność covid-19! Na chwilkę przymknąłem oczy mówiąc do siebie: otóż to, na początku tego miesiąca wrześnie ruszamy…!

Przytłoczony tym wszystkim i przygnębiony, zadaję sobie pytania na temat mego zakażenia, bo zdawało mi się, że zachowałem wszystkie reguły bezpieczeństwa, by siebie bronić przed wirusem…

Załamany tą smutną wiadomością i tym nagromadzeniem wydarzeń, niczym pijany ze zmęczenia w tymże szpitalnym pokoju zapadłem w głęboki sen.

W nocy budzą mnie, by mi powiedzieć, że jest dla mnie miejsce w szpitalu w Cannes. Niezwłocznie ambulans po mnie przyjeżdża, leżąc na noszach jestem w drodze do Cannes. Nie jestem z niczego dumny i myślę o tym, co mi powiedział lekarz na temat powagi mego stanu zdrowia, jeśli zostałem zarażony wirusem…

Czuję, jak łzy ciekną mi po policzkach. Może już nigdy nie zobaczę mojej rodziny i moich przyjaciół… Jestem tak bardzo zmęczony, że nie mogę nawet przemówić do pracownika w ambulansie, który siedzi obok mnie. Odmawiam króciutką modlitwę do Jezusa w tym momencie, składam w Jego Sercu wszystkich lekarzy, pielęgniarki i cały personel medyczny mną się zajmujący, dziękuję Mu i zamykam oczy zapadając ponownie w sen.

Myślałem, że śnię, kiedy obudziły mnie głosy i widzę, że dojechaliśmy do szpitala. Na noszach wnoszą mnie, jedziemy windą do serwisu reanimacji, gdzie moje łóżko już na mnie czeka. Mam wrażenie bycia na innej planecie, tak szybko wszystko się odbyło. Leczący są całkowicie odziani w biel od stóp do głów, z maskami na twarzach i z rękawicami lateksowymi na rękach.

Jestem jednak realnie na ziemi, a to co odczuwam jest dla mnie dziwne. Na leżąco przechodzę jeszcze wiele innych badań, uzbrojony w aparat do oddychania i podłączony do tlenu, a także przez wiele przewodów elektrycznych do hałaśliwej aparatury o nieznanych mi dźwiękach, która każe mi myśleć o bijącym pulsie.

Nic z tego nie należy do przyjemności, bo czuję się w tym momencie jak zaciągnięty na galery nie do opisania w drodze do nieokreślonego bliżej celu, co powoduje u mnie coraz większy strach stopniowo mnie paraliżujący. Tak spędzam noc i nad ranem, bardzo wcześnie zaczyna się stałe krążenie pielęgniarek, przeprowadzających rozmaite badania i pobierających krew. Po jakimś czasie, rozciągnięty na noszach udaję się windą na badania skanerem klatki piersiowej. Tam obrazy pokazują, że zostałem silnie zaatakowany wirusem, co spowodowało wewnętrzną ranę w moich płucach. Powracam do pokoju, gdzie pielęgniarka podłącza mnie do kroplówki. Następnie przychodzi lekarz i korzystam z jego wizyty, by mu oznajmić, że nie chcę być zaintubowany, on to przyjmuje do wiadomości i się uspokajam.

Podczas upływającego czasu, wirus dokonuje spustoszenia w moich płucach. Bardzo szybko niewystarczalność oddychania daje się we znaki nasilając się coraz bardziej: „szybko tlen, więcej tlenu, bardzo was proszę!” Tak stale wołam o pomoc a obsługujący mnie medycy szybko, sprawnie i skutecznie starają się mi w tym ulżyć.

Ten wirus Covid jest jeszcz mało znany i stawia wiele pytań ekipom medycznym. W końcu aktualne sposoby leczenia mogą się okazać czynne to znaczy skuteczne dla niektórych pacjentów, a jednak dla innych są bezskuteczne. Ciągle lekarze szukają przez stałe próby leku, który spowoduje reakcje pozytywne dla mojego organizmu. Dlatego jestem pełen podziwu dla nich, bo nie jest sprawą łatwą zdążanie po omacku małymi kroczkami, mimo pilnej potrzeby uratowania mego życia.

Wzrasta częstotliwość moich okresów niewydolności oddechowej. Opresyjny charakter upływu czasu dodatkowo utrudnia mi znoszenie szczytów niepokoju spowodowanych przerażającym uczuciem duszenia, które pojawia się coraz częściej w miarę upływu dni.

Za każdym razem odczuwam nadchodzące duszenie, niczym „kura” wznawiająca „głośne gdakanie”, apelująca do opiekunów…, by w końcu się nie zamykali i tak do końca każdego krytycznego okresu, gdy minie kryzys.

Tak po części, jak gdyby ktoś przyszedł włożyć mi przez głowę „plastikową torbę” ciasno zawiązaną na szyi. To okropne, widzę, jak pielęgniarki są zajęte, żeby pomóc mi złapać oddech, żebym wreszcie mógł spokojniej oddychać.

Ale za każdym razem czułem, jakby „plastykowa torba” nakrywała moją głowę i mówiłem sobie, że to z pewnością ostatni raz, bo umrę przez uduszenie.

Nie znajduję wprost słów, by opisać jak bardzo to cierpienie jest straszliwe. Również jak „torba” pojawia się odmawiam króciutką modlitwę zwracając się do Jezusa tymi słowami:

Jezu, Jezu, z Tobą na Krzyżu ofiaruję się z miłością i zdaję się na Ciebie w tym cierpieniu. Przyjmuję mój udział z nadzieją, że choć trochę ulżę Tobie.

I tak bywa bardzo często dzień po dniu. Dzięki Bogu, pielęgniarki podchodzą do mnie z cierpliwością i delikatnością, a zwłaszcza ich godne uwagi doświadczenie pozwalające im dokonywać systematycznie po moich apelach „cudów”! Dowód na to, że jeszcze jestem przy życiu!

Przyznaję jednak moje ogromne zmęczenie pod koniec nieobliczalnej sumy okresów silnej niewydolności oddechowej, której doświadczałem w ciągu ostatnich kilku dni!!

Moje zmęczenie stało się ekstremalne, a mój niepokój trwały! Ale z Łaską Bożą trzymam się, walczę, a przede wszystkim staram się zachować ufność.

Czerwiec dobiega końca i nie jestem w stanie powiedzieć jak długo jeszcze potrwa ten czas trudnych dla mnie doświadczeń, zwłaszcza czy potrafię długo tak trwać. Kiedy kolejnego razu odczuwam pojawiającą się „plastikową torbę” w tej właśnie chwili, słyszę w głowie zwiastujące mi słowa:

Będziesz cierpiał straszliwie, to będzie okropne, współczuję ci.

Od razu ogarnia mnie strach tak mocno, że nie myślę już, by zwrócił się do Jezusa w sercu jak to miałem w zwyczaju stawiając czoła poprzednim atakom. Strach w połączeniu z okropnym zmęczeniem daje mi do myślenia: szkoda, wystarczy, nie mogę już tego znieść, odpuszczam sobie dalszą walkę.

Nie udaje mi się już nad sobą zapanować, gdy nagle inny głos słyszę w sercu:

Nie Martial! Nie poddawaj się, przecież życie jest święte, a twoje zniechęcenie będzie aktem wyjątkowego tchórzostwa. Pomyśl o tych wszystkich, którzy proszę o msze święte w twoich intencjach, w wielu klasztorach jesteś wspierany modlitwą, a Ja znam tych wszystkich modlących się bardzo blisko po imieniu i jest ich bardzo wielu. Badam serce każdego z nich i widzę miłość agape jaką ciebie otaczają. Widzę jak bardzo w wierze pełnej ufności Mnie samemu zawierzyli! Nie zdradzaj ich więc, nie stawaj w poprzek mojej drogi, bo chcę ich wszystkich wysłuchać. Jeśli się zniechęcasz, nie będę mógł ich wysłuchać, a niektórzy z nich mogą się wtedy sami zniechęcić i już nie wierzyć w Moc Modlitwy, bo wysłuchuję wszystkie serdeczne modlitwy.

Widzę też tych wszystkich, którzy mnie jeszcze nie spotkali, nie mają jeszcze wiary, ale widzę w ich sercach miłość, jaką ciebie otaczają i ich szczerą nadzieję, że zobaczą ciebie uzdrowionego jak tylko to będzie możliwe i widzę wszelkie dobro z jakim o tobie myślą. Inni, niekoniecznie wierząc, zapalają u siebie świeczki, co oznacza ich modlitwę za ciebie, są też tacy, którzy pełni nadziei wchodzą dyskretnie do kościoła, aby zapalić świeczkę, którą stawiają z uczuciem w nadziei na twoje uleczenie przy stopach Mojej Najświętszej Matki, Panny Maryi. A więc dobrze. Ich również chcę wysłuchać a każdy z tych płomieni miłości nadal jaśnieje w Sercu Mojej Najświętszej Matki i w Moim.

Przypomnij sobie również wieczór. Kiedy zostałem hospitalizowany, w ambulansie byłeś bardzo zmęczony i nie miałeś sił by rozmawiać, a mimo tego powierzyłeś w Mojemu Sercu lekarzy, pielęgniarki i wszystkich leczących zajmujących się tobą.

Miałeś rację tak postępując, bo ich ciężka praca jest również formą powołania w służbie Życiu i jego obronie.

Więc dobrze, wysłuchałem ciebie: Wszystkich ich wziąłem do Mego Serca i bez świadomości tego, byli według poszczególnych talentów cennymi wystawiennikami za ciebie. Zachowam ich w moim Sercu, by dokonali jeszcze wiele dobrego.

Odwagi i pociesz się, daję ci Moc Mojej Miłości, abyś podążał za Mną aż do końca. Proszę cię o napisanie tego świadectwa i powiedz wszystkich, by nigdy nie zniechęcali się do modlitwy. Będą wysłuchani i powiedz im wszystkich, że nie jest jeszcze za późno.

Co do końca świata, niech nie tracą czasu na wgapianie się w ekrany w fałszywych proroków. Dla stawiających sobie pytanie wszystkie odpowiedzi się w Piśmie Świętym. Niech dadzą się prowadzić Pannie Maryi, która od razu umieści ich w radości i schronieniu pod Moimi Skrzydłami, bo jestem ich Jedyną Ucieczką.

Tak, powiedz im, by coraz bardziej kochali i modlili się nieustannie, bo chcę zbawić ludzkość. W tym celu ich potrzebuję, ofiary ich życia w zjednoczeniu ze Mną na Krzyżu, który jest wyrazem największej Miłości. Oczekuję również ich ofiar wynagrodzenia za wszelkie zło tego świata, za wszystkie ataki na Życie od jego poczęcia aż do naturalnej śmierci, za wszystkie ataki na czystość i niewinność. Wynagradzając za obojętność, zniewagi, bluźnierstwa i świętokradztwa, które wyrządzane są Niepokalanemu Sercu Mojej Najświętszej Matki, Dziewicy Maryi i Mojemu Najświętszemu Sercu.

Proszę cię, napisz o tym wszystkich w twoim świadectwie. Dla tych, którzy będą czytali to świadectwo, Panna Maryja, Pierwsza wśród uczestników Niewidzialnego klasztoru Jana Pawła II, będzie ich poprzedzała otwierając ich serca, aby czytał i słyszał w swoim sercu a wielu z nich dozna nawrócenia. Co do ciebie Martialu, jeśli już słabnie twoja pamięć, Duch Święty będzie obecny, by przypominać ci Moje Słowo, jak ci to już powiedziałem, daję ci Siłę Mojej Miłości, być dopełnił tej misji aż do końca mimo wielu ograniczeń i niech Pokój będzie z tobą.

Nie będzie wcale czymś trudnym długie zastanawianie się nad źródłami dwóch głosów, które słyszałem: pierwszy był negatywny, prowokujący strach i zniechęcenie, prowadząc mnie zdradliwie, ale skutecznie do śmierci!

Z oczywistością możemy uznać go za głos „innego”, chwytającego ducha złego, przeciwnika dusz, który aż do końca naszego życia „jak lew ryczy szukając kogo by pożreć”

Jego jedynym celem jest próba odciągnięcia nas od Naszego Boga Miłości, Współczucia, Czułości i Miłosierdzia. Pana ŻYCIA Wiecznego.

Co innego drugi głos, należący oczywiście do naszego Boga Ojca w niebie, którego Syn nasz jedyny Zbawiciel Jezus Chrystus Wyzwoliciel nieustannie ofiarujący nam Swoje Życie na Krzyżu przyszedł cierpieć razem ze mną: na szczęście przyjąłem Go zdając się całkowicie na Jego Wolę, bo przemawiała w moim sercu, bym zrozumiał zasadzki szatana i wybrał słuchanie mego Mistrza. Nasz Dobry Bóg dopuścił to trudne dla mnie doświadczenie, a z pomocą Jezusa moje pisemne świadectwo dotrze do tych wszystkich, którzy będą je czytali, co jestem w stanie wyznać głośno i wyraźnie: JEZUS ZAWSZE ZWYCIĘŻA! Przyjmijcie tę Prawdę i uwierzcie w nią!

Wybrał mnie bym przeżywał to wszystko razem z Nim i dałem Mu swoje „Tak”! Wiem, że Pan Jezus udzieli wielu Zwycięstw duszom, które mogłyby pozostawać poza zasięgiem Wiecznej Światłości. Jest to Jego Słodkie i Dobre dzielenie się ze mną w moim doświadczeniu!

Wszystko to przyszło do m nie w moim drugim „jakby konaniu”. Muszę uściślić, że potrzebujecie więcej czasu na czytanie i słuchanie tego, czego doznałem w bardzo krótkiej chwili, niczym przebłysk myśli.

Rzeczywiście doznałem łaski, bo nasz Pan Jezus Chrystus widząc wiarę wstawiających się za mnie w Świętych Obcowaniu, przyszedł mi z pomocą w tej strasznej zawierusze ze zdrowiem. Wielkie Bóg zapłać wszystkim wstawiającym się za mnie na modlitwie i moim lekarzom, którzy z tak wielkim poświęceniem o mnie się zatroszczyli.

Muszę dodać, że gdy odzyskałem spokój po tyj ostatnim „duszeniu się” nagle dotarł do mnie fragment z ewangelii według świętego Łukasza 5,17.26 [zob. tekst na ostatniej stronie] nagle zajaśniał mi w głowie, a w szczególności te trzy słowa, które wybrałem na podtytuł mego świadectwa: Widząc ich wiarę.

Lipiec

Upłynął czerwiec, jestem wreszcie poza stanem niebezpieczeństwa i przeniesiono mnie z serwisu reanimacji na serwis pneumologii znajdujący się piętro wyżej.

Będzie to miesiąc trudny do życia i akceptacji, niemniej kompetentne osoby mnie leczące w sposób naprawdę wspaniały bardzo mi w tym pomogły.

Naprawdę z każdym upływającym dniem stwierdzam, że Wszystko jest Łaską. Danych mi było wiele okazji, by mówić o Dobrym Bogu do wielu członków personelu. Dwóch spośród nich poświęciło kilka minut, by ze mną się pomodlić.

Kiedy ktoś, lekarz lub inny wychodzi z mojego pokoju, proszę go zanim mnie opuści czy zgodzi się, bym go pobłogosławić: nigdy nie doznałem odmowy! Jeden lekarz nie wiedząc jaką pozycję przyjąć, aby otrzymać błogosławieństwo, pochylił lekko głowę. Wytłumaczyłem mu, że liczy się serce, a właściwie to sam Pan Bóg błogosławi. Wychodząc, zanim zamknął drzy, wystawił głowę na błogosławieństwo, a potem powiedział: bardzo dziękuję, bo bardzo go potrzebujemy. Kiedy wieje Duch Święty, to nie mamy złudzeń

Przy końcu lipca przygotowuję się do opuszczenia szpitala w Cannes, aby udać się na reedukację w klinice specjalistycznej „Mineur” w Vence. Przed moim wyruszeniem w drogę, lekarze przychodzą do mojego pokoju, by porozmawiać ze mną na temat aktualnego stanu mojego zdrowia i zdradzają, że poważnie bali się o mnie w chwilach dramatycznych, jakie na ich oczach przechodziłem.

Dla nich to właściwie tajemnica, że jeszcze żyję. Mam na to odpowiedź w sercu, jest ona Skarbem, ale wolę jeszcze zaczekać i obdarzam ich małym uśmiechem w dniu, kiedy będą czytali to świadectwo, które obiecałem ich przesłać w swoim czasie.

Sierpień

Z początkiem sierpnia przybywam do Vence na długi jeszcze okres reedukacji. Zgubiłem 20 kg i opadły z sił nie jestem w stanie utrzymać się na nogach. Jaka piękna klinika! Pan okazał mi łaskę korzystania z pojedynczego miłego pokoju zarówno obszernego jak i rozświetlonego z oszklonymi drzwiami wielkości całej ściany wychodzącymi na prywatny balkon z pięknym widokiem na wielkie drzewa w parku. Ostatnio tylekroć ocierałem się o śmierć, że wreszcie tutaj mogę na nowo zajęć się kontemplacją. Słońce i morze na horyzoncie, zielone drzewa z parkami gołąbków, śpiewy ptaków… Oto motylek wlatuje do mego pokoju, nigdy nie widziałem tak pięknego… Mój Boże jak życie jest piękne! I jak bardzo jestem szczęśliwy, że żyję!

Leczących mnie również uważam za pięknych i jaka radość usłyszeć jednego z nich, kierownika witającego mnie: Zrobimy wszystko, byś nie czuł się tutaj jak w szpitalu!

Mimo moich nieustannych bólów, te słowa dobrze na mnie wpływają niczym początek odrodzenia.

Drugiego dnia od rana o 9.30 ktoś stuka do moich drzwi. Jest to lekarz, który zajmował się mną w szpitalu w Cannes. Jest bardzo serdeczny i po pozdrowieniu mówi do mnie: Chciałem ciebie zobaczyć, bo narobiłeś nam dużo strachu! Wprost nie do wiary widzieć ciebie tutaj po udanym wybrnięciu z tych trudnych chwil. Jego wizyta jest krótka i serdeczna niczym streszczenie długich momentów bardzo trudnych jakie przeszedłem na oddziale intensywnej terapii w Cannes.

Tutaj w Vence czuję się jak wyzwolony! Tak, jest mi dużo lepiej- mimo, że czeka mnie jeszcze wiele pracy i wysiłków zanim dobrze stanę na nogi. Co jeszcze powoduje moje cierpienia, to że przeżywszy szok powodujący uraz podczas miesiąca reanimacji, musiał często udawać się na konsultacje z psychologiem, bo należę do ludzi mających ''flashbacks'' [skłonność powracania do przeszłości].

Oto interesujący przykład. Pewnego ranka w łazience, siedząc na stołku, jestem nad zlewem, aby umyć sobie zęby i wszystko zdaje się przebiegać normalnie. Nagle mam zaburzenia wzroku i dudni mi w uszach bardzo mocno. Kiedy odczuwam tego rodzaju symptomy nabieram zwyczaju dzwonienia na alarm. Jakby gwałtownie moja głowa oddzielała się od tułowia i odlatywała. Jestem tutaj, ale moja głowa znajduje się dwa miesiące w przeszłości, kiedy to przebywałem na sali reanimacyjnej. Płaczę, to straszne, widzę pielęgniarki walczące bym zaczął oddychać. Duszę się tym, co nazywam plastykową torbą zamykającą mi głowę. Cierpię i płaczę coraz mocniej wołając o pomoc. Na znak dzwonka alarmowego pielęgniarki przychodzące do mojego pokoju zaczynając od razu działania, znajdują mnie nad zlewem, a w mojej głowie jestem na Sali reanimacyjnej. Szybko pojmują, że przechodzę flashback tak dobrze, że w rzeczywistości moje serce bije normalnie a poziom tlenu dla moich płuc jest wystarczający. Tym niemniej moje cierpienie jest strasznie rzeczywiste. Obie są przy mnie. Jedna z nich mówi do m nie bardzo spokojnie na ucho, podczas gdy druga delikatnie masuje mi kark, szyję i kręgosłup. Jeśli moja głowa jest gdzieindziej, to słyszę pobrzmiewający delikatny głos i doceniam również delikatność rąk na moich plecach.

Wszystko zdaje mi się być odległe, ale kontrast pomiędzy moim cierpieniem na sali reanimacyjnej a słodyczą głosu i masażu uspokajającego mnie powodują, że pomalutku głowa odnajduje moje ciało. Przez kilka słów i wiele słodyczy one wyzwoliły mnie i wszystko powraca do normy… Jakżeż pokornie i serdecznie nie podziękować pielęgniarkom, które zrozumiały, że ich obecność i dostosowane do sytuacji zabiegi mogą dopełniać czy wręcz zastępować z powodzeniem leki… Nie mogę tego zapomnieć!

Leczący mnie dowiadując się, że jestem diakonem w Kościele Katolickim dobrze widzą, że uczestniczę z uwagą we mszach św. udostępnianych w transmisjach TV czy na moim telefonie komórkowym. Dostrzegają, że słucham nauczania w Radiu Maryja, widzą mój różaniec na stoliku i książki o wierze oraz cudowne medaliki z rue du Bac. Tym wszystkim poruszeni stawiają mi pytania o Bogu, którego nie znają wcale lub bardzo słabo. Czterech księży mogło mnie odwiedzić, a jeden z nich udzielił mi sakramentu pojednania a inny namaszczenia chorych, diakon stały i pewna pani członkowie Niewidzialnego Klasztoru Jana Pawła II przyszli do mnie z Komunią św. Oczywiście, to wszystko razem wzięte jest dla nich poważnym znakiem zapytania, zwłaszcza dla najmłodszych spośród nich i stopniowo różne spotkania odbywają się w moim pokoju, by mówić o Bogu...

Ten pokój stał się kapliczką a tabernakulum to moje serce. Aby Jezus był w pełni obecny we mnie i przeze mnie, staram się zachowywać serce otwarte, co czyni ze mnie żywą monstrancję, aby świetliście był eksponowany Ten, który jest, który był i który przychodzi.

Jezus jest tu obecny i naprawdę żyje w moim sercu stając się sługą, bliźnim tych wszystkich, których spotyka w moim pokoju i w klinice. W rzeczywistości, ponieważ nie ma przypadku, to On Jezus przyciąga do siebie tych, których chce przeze mnie spotkać.

Często posługujące osoby personelu (dezynfekcja lub inne posługi) wchodzące po raz pierwszy, gdy tylko wejdą do pokoju, wzdychają ze zdumienia, mówiąc: „Och! Jaki pokój tutaj, jak dobrze go tu czuć! Nie chcę już stąd wychodzić”… Jak to tylko możliwe szybko staram się im powiedzieć o moim sekrecie, skarb mojego serca i ich błogosławię… Niektórzy powracają, by się ze mną zobaczyć od czasu do czasu w miarę wolnych chwil, a nawet gdyby tego było niewiele, to co Jezus zasiał w ich sercach przyniesie owoc we właściwym czasie.

Wsparcie i towarzyszenie duchowe w szpitalu, jak i zresztą wszędzie robi wiele dobrego! Wielkie dzięki tym wszystkim, którzy napełnieni miłością poświęcają się, by to innym ofiarować. Również wielkie dzięki odwiedzającym mnie, mojej rodzinie, diakonowi Bernardowi i wielu innym przyjaciołom, zwłaszcza tym z ostatniego miesiąca. W szpitalu jest ciężko zwłaszcza znosząc intensywną terapię, która jest bardzo męcząca...

Dzięki za wiele oznak braterstwa przez wiadomości przesyłane mi drogą telefoniczną.

Czas płynie szybko, terapia jest skuteczna, już miesiąc dobiega końca i przygotowuję się, by powrócić do domu, gdzie jest moja żona, moja rodzina i wszyscy moi przyjaciele. W ambulansie, który mnie odwiezie błogosławię Pana Boga odwracając się po raz ostatni w stronę kliniki, dziękuję Panu za wysłuchanie mojej modlitwy, którą zaniosłem do Niego na samym początku podczas transportu, że pozwolił mi korzystać z tak wielu cudów każdego dnia.

Przez całą drogę chwalę Pana Boga za całe stworzenie, morze i wioski, które są wspaniałe, chce mi się krzyczeć ze szczęścia skandując: niech żyje życie, kiedy stajemy tak często w obliczu śmierci. Wtedy znacznie łatwiej uświadamiamy sobie jak cenne jest życie.

Wrzesień

Przyjeżdżamy do La Garde Freinet mojej miejscowości, kocham je jak nigdy! Jak to będzie, kiedy znowu spotkam Chantal moją żonę i całą moją rodzinę? Ambulans zatrzymuje się przed domem, Chantal, dzieci i jedna przyjaciółka są obecni przed drzwiami wejściowymi, aby mnie przywitać i mi towarzyszyć przy wchodzeniu na piętro.

W mieszkaniu słyszymy szczekającego z radości psa, to nasza Olly, która już mnie rozpoznała. Jak tylko otworzyły się drzwi, ku mojej przyjemności Olly wyraża swoją radość wskakując na mnie. To rodzinne spotkanie jest dla mnie wielką chwilą.

Wrzesień przebiega mi na zamknięciu w domu, gdzie jestem szczegółowo badany. Tutaj odnajduję dobre samopoczucie. Jestem szczęśliwy mimo wielkiej niewydolności wlokąc się niezdarnie na nogach z powodu stałego zmęczenia.

Koniecznie powinienem się dobrze odżywiać, ale zbiera mi się stale na wymioty, gdy tylko spojrzę na jedzenie. Sam chodzić nie mogę, musi być przy mnie Chantal i bardzo szybko dostaję zadyszki. Nieustanne swędzenie skóry, niczym poparzenie powoduje w całym moim ciele takie cierpienia, co uniemożliwia mi choćby odrobinę koniecznego wypoczynku, co oczywiście nie umniejsza mego ogólnego wyczerpania. A straciwszy dużo na wadze zauważam, że moje mięśnie stopniały a moje stawy mnie bolą, co w całości powoduje wielkie moje fizyczne wyczerpanie.

Och tak, to prawdziwa plaga ten wirus Covid! Nikomu nie życzę zachorowania i każdego zachęcam do przestrzegania wszystkich reguł obowiązującej higieny, które dobrze znamy od dłuższego już czasu.

Mam nadzieję, że to świadectwo wpłynie na czytelników, bo jak najwierniej oddaje moje osobiste doświadczenie i bez wątpienia jak dotychczas najgorsze w moim życiu. Teraz z odwagą przystąpię do całkowitego powrotu do sprawności i jeśli to możliwe z pomogą Łaski Boga.

Jeśli jednak będę musiał jeszcze jakiś czas wycierpieć, niczego nie zmarnuję ofiarowując stale Naszej Dobrej Mamie w Niebie cząstkę mi powierzoną jednocząc się z Nią, z Jezusem na Krzyżu Chwalebnym, aby z całkowitą pokorą przyczyniać się do Jego Zwycięstwa przez nawrócenie do Jego Człowieczeństwa.

Moje małe dolegliwości będą wtedy, taką mam nadzieję, na przetworzenie we wspaniałą historię współpracy z Miłością w celu cudownej duchowej płodności!

Bądź pochwalony Jezu Chryste i Ty Maryjo! Dziękujemy Waszym zjednoczonym Sercom!

Wasz brat diakon Martial CODOU

Ewangelia według Świętego Łukasza (5, 17-26 ):

17 Pewnego dnia, gdy nauczał, siedzieli przy tym faryzeusze i uczeni w Prawie, którzy przyszli ze wszystkich miejscowości Galilei, Judei i Jerozolimy. A była w Nim moc Pańska, że mógł uzdrawiać. 18 Wtem jacyś ludzie niosąc na łożu człowieka, który był sparaliżowany, starali się go wnieść i położyć przed Nim. 19 Nie mogąc z powodu tłumu w żaden sposób go przynieść, wyszli na płaski dach i przez powałę spuścili go wraz z łożem w sam środek przed Jezusa. 20 On widząc ich wiarę rzekł: «Człowieku, odpuszczają ci się twoje grzechy». 21 Na to uczeni w Piśmie i faryzeusze poczęli się zastanawiać i mówić. «Któż On jest, że śmie mówić bluźnierstwa? Któż może odpuszczać grzechy prócz samego Boga?» 22 Lecz Jezus przejrzał ich myśli i rzekł do nich: «Co za myśli nurtują w sercach waszych? 23 Cóż jest łatwiej powiedzieć: "Odpuszczają ci się twoje grzechy", czy powiedzieć: "Wstań i chodź"? 24 Lecz abyście wiedzieli, że Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów» - rzekł do sparaliżowanego: «Mówię ci, wstań, weź swoje łoże i idź do domu!» 25 I natychmiast wstał wobec nich, wziął łoże, na którym leżał, i poszedł do domu, wielbiąc Boga. 26 Wtedy zdumienie ogarnęło wszystkich; wielbili Boga i pełni bojaźni mówili: «Przedziwne rzeczy widzieliśmy dzisiaj».

 







Licznik odwiedzin

Dzisiaj34
Wczoraj34
Wizyt w tygodniu68
Wizyt w miesiącu867
Łącznie wizyt197675

VCNT - Visitorcounter